poniedziałek, 7 marca 2016

Rozdział 5





Otworzyła oczy, czując znajomy zapach.
Pierwszym co ujrzała było niebo ­– szare, zalane falą deszczowych chmur. Czubki drzew kołysał mocny wiatr, a w powietrzu unosił się zapach deszczu.
Podniosła się z mokrej ziemi. Pod paznokciami zebrało się błoto, a ubranie przesiąkło metalicznym zapachem krwi.
Obok stał Sam. Usta miał zaciągnięte w wąską kreskę, oczy przymknięte, a włosy zmierzwione. Jego długi, czarny płaszcz powiewał na wietrze. W półmroku wyglądał oschło i nieznajomo. Coś w jego posturze mówiło o arogancji i źle. Może to jego dusza pokazywała prawdziwe oblicze? Czuł się pewnie na własnym terytorium, we własnym świecie, jakże obcym dla Airi.
Rozejrzała się dookoła i dopiero teraz dostrzegła mężczyznę. Stał nieruchomo, z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Na głowie miał brązowy kaptur, a cała jego postura schowana była pod długą płachtą. Mimo to, Airi doskonale widziała jego twarz. Brązowe, głębokie niczym otchłań, oczy, kwadratową szczękę i brodę, która zasłaniała niemal całą szyję. A do tego usta, wydatne i zaciśnięte oraz nos, szpiczasty, podkreślający jego władzę, dostojność.
– Witaj, ojcze. – Skłoniła głowę.
– Witaj – odparł sucho, robiąc przy tym kilka kroków, tak, by znaleźć się blisko niej. Jego ciężkie buty, zostawiły ślady w mokrej ziemi. – Jesteś tu z konkretnego powodu.
Jego głos brzmiał srogo. Airi nie pamiętała dnia, w którym usłyszała ciepło ojcowskiego tonu. Henri był człowiekiem godnym i niemal szlacheckim. Stawiał swoją władzę ponad uczucia, ponad serce. Może dlatego nie był w stanie pokazywać miłości wobec córki? Może dlatego zostawił ją samą, z dala od jedynej osoby, z którą wiązały ją więzi krwi? Z dala od bezpieczeństwa, a przynajmniej tak jej się wtedy wydawało. Zostawił ją samą. Samą na pastwę wyobcowania, irracjonalności świata. Samotną, bezbronną.
– Domyślam się – odparła sucho, spoglądając w jego ciemne oczy.
Henri zrobił dwa kroki w tył, jakby obawiając się jej głosu. Zacisnął ręce w pięści, a głowę uniósł jeszcze wyżej, choć Airi wydawało się, że nie jest to możliwe.
– Zostaniesz tu przez jakiś czas. Na Ziemi nie jest już bezpiecznie.
Airi przymknęła zmęczone powieki. Nadal była oszołomiona. Jej organizm nie był przyzwyczajony do podróżowania między światami, w przeciwieństwie do Sama, regenerował się dużo wolniej.
Powoli przetrawiła słowa. Słowa, które dopiero teraz uderzyły w nią ze zdwojoną siłą.
– A tutaj jest? – spytała. Jej głos lekko zadrżał, nie z żalu, lecz z wściekłości. Odrzuciła nerwowo włosy z ramion, tak, by powolnym ruchem opadły na plecy.
– Będę mieć cię na oku, Airillo. – Mówił rzeczowo, beznamiętnie. Nigdy nie okazywał uczuć. – Samuel się tobą zaopiekuje. Zamieszkasz w lesie. Nikt nie może wiedzieć, że wróciłaś.
Oddalił się. Jego ciężkie kroki odbijały się echem wśród drzew. Gdzieś daleko, kiedy wzrok Airi przestał go widzieć, za gęstymi paprociami i w mlecznej, gęstej mgle, odwrócił się jeszcze w jej stronę.
– W pokoju, Airillo – rzekł.
– W pokoju, ojcze.

Weszła do starej, drewnianej chaty, która znajdowała się kilka mil od miejsca, w którym zostawił ich Henri. Poczuła zapach wilgoci. Mimo, że wcześniej nie było jej zimno, teraz poczuła ukłucie jesiennego deszczu, a na jej rękach pojawiła się gęsia skórka. Usiadła na kanapie, starej, wyblakłej i niezbyt wygodnej. W niczym nie przypominała tej, którą zostawiła w domu, w jej domu. Teraz wydawał się tak odległy, niemal jak sen, jak marzenie, za którym mogła jedynie tęsknić.
– Na Ziemi jest zdecydowanie bardziej rozrywkowo. – Sam, który odezwał się do niej po raz pierwszy, od momentu, kiedy znalazła się w Infibi, rozłożył się wygodnie na fotelu naprzeciw niej, nogi układając w ten sam znajomy sposób – na stoliku. Z kieszeni wyciągnął paczkę papierosów. – Palisz?
Airi odetchnęła głęboko, starając się dostrzec pozytywy. Towarzystwo niewiele się zmieniło, ale raczej nie należało do plusów. Chatka skromna, śmierdząca wilgocią. Ciemność i szarość Infibi, która również nie należała do najlepszych. Może zdoła przynajmniej poznać świat, ten drugi. Infibi, miasto, noszące ze sobą śmierć i ból, miasto, gdzie dzień jest nocą, a noc dniem. Miasto, którego tajemniczość stała się zagadką, dla niej i dla Ziemi.
– Co się dzieje, że stało się tak niebezpiecznie? – spytała, kiedy Sam zdążył odpalić fajkę i zaciągnąć się po raz pierwszy.
– Mówiłem ci, ktoś odkrył Infibi. Zaczęły się dziać rzeczy dużo gorsze, niż te, które widzieliśmy do tej pory.
Airi nie drążyła tematu, wiedziała, że i tak nic z niego nie wydusi. Potrzebowała argumentów. Potrzebowała czegoś więcej, być może wtedy zdoła pomóc i wróci do Luize, Maxa, do wszystkich tych, których zostawiła za sobą.
– Nie mam ubrań, a w tym stroju będę zwracać uwagę.
– Nikt cię nie zobaczy, zostaniesz tutaj.
– Potrzebuje bielizny – odparła stanowczo. – Jestem kobietą.
Sam przewrócił oczami. Chwilę jakby walcząc ze sobą, zastanawiając się co zrobić, przybrał pozę nieco zgarbioną, niepewną i zupełnie niepodobną do niego. Airi pomyślała, że ten świat zmienia, ujawnia słabości, odkrywa duszę. Trzyma ją na dłoni. Wszystkie wady nabierają siły, a zalety chowają się w mrok. Czy tak wyglądał świat dusz? Zagubionych, samotnych, wadliwych dusz.
A co z nią? Ile upłynie czasu zanim jej ciało ukaże słabość? Ile miała czasu by nacieszyć się tym, co pielęgnowała i uczyła się przez laty. Siła woli, moc charakteru, dzika wolność serca i radość, która przepełniała jej kruche serce. Delikatność – zwykła i jakże kobieca.
– Załatwię to. Pójdę do miasta, na targ. Kupię ubrania, jedzenie. Tylko podaj mi rozmiar – uśmiechnął się cwaniacko.
– Chyba sobie żartujesz!
– Nie, dlaczego? – spytał, zaciągając się po raz kolejny. – Ty nie możesz opuszczać domu, a ja nie wiem jakie ubrania będą na ciebie pasować. Wiesz, coś może być za duże, albo za małe.
– Najmniejszy – warknęła, podnosząc obolałe ciało z kanapy. – Przynieś drewno. Zapowiada się długa, zimna noc.
– Oczywiście, księżniczko – prychnął, po czym zwinnie ominął ją i wyszedł, trzaskając drewnianymi, skrzypiącymi drzwiami.

Airi obmyła twarz, związała włosy w kucyk, dziękując w duchu, że zawsze trzymała gumkę w kieszeni spodni, po czym ruszyła w stronę kuchni.
Chatka nie była duża, ani też małe. Na dole znajdował się salon, z regałami zapełnionymi starymi książkami, obok kuchnia i łazienka, a na górze dwa małe pokoje. Airi nie zastanawiając się długo otworzyła lodówkę. W środku znalazła tylko kilka pomidorów, śmierdzące, przeterminowane mleko i kostkę masła. Westchnęła zrezygnowana. W jednej minucie ode chciało jej się jeść.
Zajrzała do każdej szafki, w poszukiwaniu pieczywa, ale go nie znalazła. Za to dostrzegła coś innego, okropny bród i zewsząd zwisające pajęczyny. Świat może był inny, i może nie należała nigdy do czyściochów, ale nie zamierzała spędzać całych dni w zakurzonym domu. Poza tym co innego miała do roboty? Sam nosił drzewo i starał się rozpalić w kominku, a ona zabrała się za porządki. Znalazła w łazience starą szmatkę, którą dokładnie wypłukała pod bieżącą wodą, i zaczęła czyścić szafki. Nie miała żadnego płynu, detergentu lub czegokolwiek, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Znalazła się dziczy i musiała radzić sobie tak, jak potrafiła.
Kiedy większość domu została dokładnie umyta, a pajęczyny pościągane, w kominku na dobre zagościł ogień. Usiadła tuż obok, wyciągając w jego stronę dłonie i stopy. Przyjemne ciepło otuliło jej zmarznięte kończyny.
Za oknem panowała już głęboka noc. Sam siedział na jednym na kanapie, obracając w dłoni srebrny nóż. Kominek był jedynym źródłem światła w ich domu, a obserwowanie go, wydawało się Airi jedynym rozsądnym zajęciem.
Jej ciało zdążyło zdrętwieć od siedzenia na podłodze, ale nie było zmęczone. Co dziwne, nie miała ochoty na leżenie w łóżku.
– Poczytaj. Masz masę książek do wyboru.
Odwróciła się w stronę Sama. Siedział w rogu, gdzie światło ognia docierało ostatnimi promykami. Jego twarz całkowicie skąpana była w mroku, a jedynie srebrny nóż wyłaniał go z cienia.
– Nie mam ochoty – odparła, krzyżując ręce na piersi. – Czy w Infibi się nie śpi? – spytała, już nieco łagodniejszym tonem. Sam zmienił pozycję, rozprostowując nogi.
– W Infibi nie robi się wielu rzeczy, zaczynając od spania, a kończąc na grach komputerowych. Trochę jesteśmy zacofani, ale może uda mi się przemycić tu kiedyś laptopa. Myślisz, że zadziała internet? – zaśmiał się wesołym, pogodnym głosem. Airi uśmiechnęła się delikatnie.
– Tęsknie za moją kanapą – powiedziała, podnosząc się z ziemi.
– Ja też. Była cholernie wygodna.

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Rozdział 4

Airi obudziła się w nie najlepszym nastroju. Bolały ją plecy, od niewygodnej kanapy i ręka, która całkowicie zdrętwiała. Powoli otworzyła oczy, przeciągnęła się i odruchowo spojrzała na półkę, gdzie stał elektroniczny zegar. Była dziesiąta czterdzieści dwa. Westchnęła.
Wstała powoli, od razu wsuwając stopy w pluszowe kapcie. Jej wzrok napotkał Sama. Siedział oparty o bok kanapy, z papierosem w ręku i, typową dla niego, obojętną miną.
– Gdzie byłeś? – spytała, przypominając sobie dlaczego zasnęła w salonie.
Chłopak nawet na nią nie spojrzał, jak gdyby nie usłyszał jej słów. Stała przez chwilę w miejscu, dokładnie go obserwując. Jego włosy pozostały w nieładzie, ale na sobie miał inną koszulkę, lekko spraną i szare dresy.
– W Infibi ­– odparł. Zagasił papierosa w pełnej już ,,popielniczce”.
­– Aha. ­
Airi wyminęła go zwinnie, po czym skierowała się do własnej sypialni. Wyjęła z szafy bieliznę, czarne spodnie i szarą koszulkę, które przeznaczone były do pracy. Nie wyglądały jak nowe, bo takie być nie musiały.
Zeszła na dół, zamknęła drzwi od łazienki na klucz i zajęła się szybką kąpielą.
Kiedy skończyła, Sam czekał na nią w salonie, dokładnie w tej samej pozycji, w której go zostawiła. Tym razem jednak oglądał film.
– Zbieraj się. Musimy być w barze o wpół dwunastej – rzekła, starając się, by jej ton głosu nie brzmiał złowrogo.
Sam popatrzył na nią po raz pierwszy od rana.
– Dobra. – Wstał, przeciągnął się, po czym wepchnął do kieszeni leżącą na stolę paczkę papierosów. – Daleko?
Airi prychnęła.
– Lu po nas przyjedzie. Zaraz powinna być ­– odparła.
Ściągnęła z wieszaka plecak i włożyła do niego telefon. Sprawdziła jeszcze, czy ciuchy na zmianę nadal tam są. Były. Zarzuciła na siebie różową kurtkę, a klucze od domu chwyciła w dłoń.
Spojrzała na Sama, który ubierał buty. Sama wsunęła na nogi czarne trampki i powoli skierowała się do wyjścia.
– Czekasz na zaproszenie? ­– spytała otwierając drzwi. Odwróciła się, a Sam stał już obok niej.
Poczekała, aż wyjdzie, po czym zakluczyła dom. Prawdę mówiąc, wiele razy zdarzało jej się o tym zapomnieć, w końcu mieszkanie nie należało do najbogatszych, ale po ostatnich wydarzeniach, wolała dmuchać na zimne.
Luize stała już na parkingu swoim czarnym golfem.
– Jak było na ognisku? – spytała przyjaciółkę, kiedy otwierała drzwi.
– W porządku ­– odparła, delikatnie się uśmiechając.
Sam usiadł z tyłu.
­– Cześć, Sam!
– Cześć – odpowiedział, wpatrując się w odbicie twarzy Luize w lusterku.
– Dzwoniłaś do Maxa? ­– spytała, kiedy Lu odpaliła auto.
Blondynka przewróciła oczami, po czym dodała gazu, tak, że auto ruszyło z piskiem opon.
– Wróciłam późno, z resztą uważam, że telefonowanie do niego w środku nocy, to nie byłby najlepszy pomysł.
Airi westchnęła, odwracając głowę w stronę okna.
Pogoda znów nie była zbyt dobra. Co prawda, dzień nie należał do najzimniejszych, ale szare chmury skłębiły się nad miastem, a zimny wiatr uginał, gubiące liście, drzewa.
Kiedy weszli do baru, Max stał przy ladzie starannie polerując kieliszki. Był wysokim blondynem, o wyjątkowo błękitnych oczach. Dziś założył niebieską koszulę, która opinała się na jego umięśnionym torsie i zwykłe, sprane jeansy. Miał na oko koło dwudziestu pięciu lat. Airi nigdy nie zastanawiała się nad tym, w jakim jest wieku. Może dlatego, że zwyczajnie nie było jej to potrzebne. Lubiła go. Był miły, opanowany. Nigdy nie zwracał się też do nikogo z wyższością.
– Cześć, Max! ­– Lu przywitała go cieniutkim głosem.
Sam stał między nimi, jak gdyby bojąc się wychylać. Max odwrócił się w ich stronę z serdecznym uśmiechem na twarzy, typowym dla niego.
– Dobrze was widzieć!
Airi podeszła do baru, zupełnie ignorując Sama. Usiadła na blacie naprzeciw blondyna.
– Zrobisz mi herbatę? – spytała.
­– Już wstawiłem wodę. Mam do ciebie ogromną prośbę, Air. Britney nie będzie przez najbliższy tydzień, a nie mam nikogo na zastępstwo. Pomyślałem…
Airi westchnęła.
– Nie ma problemu – odparła, lekko się uśmiechając.
Britney była kobietą w średnim wieku. Szczęśliwą mężatką i matką dwójki cudownych bliźniaczek. Pracowała w barze odkąd Airi pamiętała. Chodziła wiecznie uśmiechnięta i zadowolona. Całymi godzinami potrafiła opowiadać jaka jest szczęśliwa, kiedy wraca do własnego domu, własnych dzieci i własnego męża. Właśnie to podobało się Airi najbardziej.
Britney pracowała w barze jako pomoc kuchenna.
– Dziękuję! ­– Max wydał z siebie dźwięk zadowolenia i ulgi. Sam, jako kucharz, niewiele by mógł zrobić bez pomocy. Tym bardziej w porze kolacji, kiedy to bar pękał w szwach. – Oczywiście zapłacę ci za nadgodziny.
Lu usiadła koło Airi, a Sam stanął między nimi, po raz kolejny dzisiaj. Dopiero teraz Max go dostrzegł. Uśmiechnął się, badając jego nic nie wyrażającą, twarz.
­– To jest Sam – zaczęła Lu – i bardzo by chciał pracować w barze.
Max przez chwilę milczał, a jego oczy zatrzymały się na twarzy Sama.
– Masz CV? – spytał, po chwili milczenia.
– Nie.
– To moja wina! – krzyknęła Lu, a Airi cicho się zaśmiała. Wszystko szło po jej myśli. – Nic mu nie powiedziałam. Myślałam, że się ucieszysz, że ktoś chce u ciebie pracować i przyjmiesz go od razu.
­– W porządku, Luize. W takim razie powiedz mi, Sam, masz jakieś doświadczenie?
Brunet spojrzał najpierw na Airi, potem na Lu i zdecydowanie pokręcił głową.
– Ale szybko się uczę.
– Szkoła? ­– Kontynuował swój wywiad, Max.
­– Nie.
­– Dobrze. ­– Tym razem spojrzał na Luize. ­– Przynieś mi dokumenty, wtedy porozmawiamy. Wystarczy CV.
– Ale Max! – zaprotestowała Lu.
Airi przyglądała się całej tej sytuacji w milczeniu i z uśmiechem na ustach.
– Luize, muszę mieć dokumenty. Nie zatrudnię go na czarno, słyszysz? Koniec tematu. – Max kiwnął ręką w stronę Airi. – Chodź, musimy wstawić ciasto na pizzę.
– W takim razie weź go na dzień próbny!
– Jak dostanę dokumenty ­– powiedział bardziej zdecydowanie, po czym zniknął za drzwiami do kuchni. Airi ruszała za nim. – A teraz do pracy, Luize! Podłoga sama się nie umyje!
Airi usłyszała jeszcze krótkie przekleństwo Lu i dźwięk zamykanych drzwi. Chwyciła za czerwony fartuch wiszący na drzwiach od szafki, po czym podeszła do odwróconego w jej stronę Maxa.
– Wstawię ciasto i wezmę się za krojenie sera, dobrze? – spytała.
Max kiwnął głową, a Airi zabrała się za wsypywanie mąki do małego, metalowego urządzenia. Blondyn zniknął na chwilę, po czym wrócił z dwoma kubkami w ręce. Jeden postawił obok Airi, a z drugiego upił sporego łyka.
– To wasz znajomy? Nie widziałem go wcześniej.
– Nie jest stąd – odparła, nie przerywając wykonywanej czynności.
Max westchnął, odstawiając kubek na blat.
– Nie podoba mi się – powiedział, kiedy Airi zdążyła już pokroić ser. Sam był w trakcie krojenia pomidora. Airi nie była pewna dlaczego się nie przebrał. Nadal miał na sobie nową koszulę, co prawda zakryta była białym fartuchem, ale on, sam w sobie, nie zasłaniał jej całej. – Wygląda na ten typ faceta, którego nie trawię.
Airi pomyślała o wrażeniu, jakie na niej wywarł, kiedy pierwszy raz go zobaczyła. O tym, jak niemal sparaliżował ją strach. O wrogości, która od niego biła. O sytuacji, w której udowodnił jej, że nie ma żadnego prawa dyktować mu warunków. O niezdecydowaniu. Jego niezdecydowaniu.
– Nie jest taki zły.
Max przerwał krojenie pomidora i odwrócił się w jej stronę. Przez chwilę zdawało się jej, że chce coś powiedzieć, ale odwrócił się z powrotem.
– Być może – odparł, a później przez kilka godzin nie odezwał się do niej ani słowem, niezwiązanym z pracą. Przez cały dzień była zajęta wałowaniem ciasta i smażenia frytek, więc wcale nie przeszkadzała jej dziwna atmosfera. Luize co jakiś czas wpadała do kuchni odebrać zamówienie, po czym znikała za drzwiami. Nie była w najlepszym nastroju, pewnie dlatego, że została jedyną kelnerką, a ludzi nie ubywało. Do tego złościła się na Maxa, który najwyraźniej miał to głęboko w poważaniu.
– Jutro normalnie na jedenastą? – spytała, odkładając fartuch.
Max kiwnął głową, więc Airi po prostu wyszła z kuchni. Sala już opustoszała. Stoliki zostały dokładnie umyte, pana Scotta, tymczasowego barmana, już nie było. Spojrzała na zegarek. No tak, została dłużej, żeby pomóc Maxowi posprzątać kuchnie, a Luize najwidoczniej postanowiła wrócić do domu bez niej. Westchnęła. Droga do domu zajmie jej jakieś pół godziny.
Chwyciła z wieszaka różową kurtkę, po czym wyszła z baru. Wciągnęła do nozdrzy mroźny zapach nocy. Cóż, przynajmniej nie padało.
– Podwiozę cię. – Usłyszała za sobą przyjazny głos Maxa i dźwięk zamykanego zamka.
– Daj spokój, nie masz po drodze.
Chłopak zaśmiał się głośno i stanął tuż koło niej. Przez chwilę oboje się nie odzywali, oglądając bezchmurne niebo.
– Nie boisz się? – spytał, przerywając ciszę.
– Czego?
– Wracać sama do domu.
Airi spojrzała na jego profil. Miał szeroko otwarte oczy, które zdobiły długie, zawinięte rzęsy, trójkątny nos i pełne wargi, wykrzywione teraz w lekkim uśmiechu.
Później spojrzała na oświetloną żółtym światłem latarni, drogę. Nigdy nie lubiła nocy. Uważała, że to zła strona dnia.
– Chyba jednak się skuszę – odparła, wkładając zmarznięte już ręce, do kieszeni.
– Tak myślałem. Chodź – powiedział, kierując się do sportowego, czarnego auta, stojącego nieopodal. Airi nie znała jego marki, ale wyglądał na drogi. – Przeszkadzają ci papierosy? – spytał, nie otwierając samochodu. Wyobraziła sobie Sama, który pewnie teraz pali następnego, z nogami ulokowanymi na jej szklanym stoliku.
– Nie.
Max okrążył samochód i stanął tuż obok niej, plecami opierając się o jego drzwi. Z kieszeni wyciągnął paczkę papierosów i odpalił jednego.
Airi pomyślała sobie, że palenie to chyba nowa moda wśród facetów, ale po chwili też oparła się o auto.
– Dziękuję – powiedział.
– Nie ma za co.
Chwilę później stała już przed drzwiami własnego domu. Światło w salonie się paliło, więc Sam musiał być w środku. Zastanawiało ją tylko to, skąd wziął klucz. Pociągnęła za klamkę, a drzwi otworzyły się z głośnym brzdękiem.
Sam stał dokładnie naprzeciw niej. Ubrany w długi płaszcz, z naciągniętym na głowę kapturem i złowrogim wyrazem twarzy. Tym razem jednak nie zamierzała się bać. Wiedziała, że gdyby chciał, już dawno zrobiłby jej krzywdę, a najwidoczniej, nie wiedząc czemu, nie chciał.
Wziął od niej plecak i powiesił na stojący obok, wieszak.
– Chodź – powiedział, po czym pociągnął ją na zewnątrz.
Przeszli kawałek w milczeniu. Sam nadal trzymał ją za łokieć i, mimo że nie musiał, ciągnął za sobą.
­– Gdzie idziemy? – spytała, chociaż nie liczyła na odpowiedź.
– Do Infibi.
Zatrzymała się. Sam szarpnął za jej łokieć mocniej, ale ona nawet nie drgnęła. Nie chciała tam być. Ojciec obiecał jej, że nigdy nie będzie musiała. Nigdy. A nigdy oznaczało nigdy, przynajmniej w jej języku.
– Nigdzie nie idę! – warknęła.
– Musisz!
– Nic nie muszę!
Sam odwrócił się do niej twarzą, najwidoczniej po raz kolejny rozdrażniony.
– Twój ojciec kazał mi cię do niego zaprowadzić. Gdyby to ode mnie zależało, w ogóle by mnie tu nie było. Rozumiesz, księżniczko?
Airi poczuła jak pieką ją łzy, gromadzące się w kącikach oczu. Mógł zmusić ją do wielu rzeczy, ale nie do tej. Jeżeli ojciec chciał jej to zrobić, to nie był wart nazywania go ojcem.
– Nigdzie nie pójdę. Zostaw mnie w spokoju! – krzyknęła na tyle głośno, że echo rozniosło się po całej okolicy. Tym razem jednak jego twarz nie pałała złością tylko współczuciem. Ale dlaczego?
– Słuchaj, wiem, że ci się to nie podoba, ale dostałem rozkaz i go wykonam. Albo pójdziesz ze mną dobrowolnie albo zrobię ci niepotrzebnie krzywdę.
Airi westchnęła. Wiedziała, że nie ma szans. Żadnych. Ucieczka nie wchodziła w grę, mogłaby go jedynie rozzłościć.
Sam korzystając z okazji, chwycił ją za brzuch i przerzucił sobie przez plecy.
– To na wszelki wypadek, gdybyś jednak zmieniła zdanie – warknął.
Szedł dość długo. Airi zrobiło się zimno, mimo, że z ciała Sam biło ciepło. Trzęsły jej się zwisające dłonie, oddech palił jej gardło. Nawet nie zauważyła, kiedy znaleźli się w lesie. Airi zaczęła podskakiwać na jego barku, bo ziemia pod nogami zrobiła się nierówna.
Sam stanął za dużym, rozłożystym drzewem. Nie odzywał się. Jego oddech stał się cichy, cichszy niż u normalnego człowieka.
Usłyszała czyjeś kroki i głośne krzyki. Po chwili stały się tak wyraźne, że mogła zrozumieć, o czym mówią.
– Oddam ci wszystko co do grosza! – krzyczał jakiś chłopak. Miał piskliwy, nastoletni głos.
– Już to słyszałem – warknął, tym razem męski, donośny głos. Airi oszacowała, że należał do około czterdziestolatka. Potem usłyszała już tylko przeraźliwy krzyk.
Sam rzucił się do biegu. Stanął tuż obok leżącego na ziemi chłopaka. Położył Airi na mokrą od krwi koszulkę i dotknął jego dłoń, dokładnie w tym momencie, w którym serce młodego mężczyzny przestało bić.
Airi przeszył ostry ból. Strach zawładnął jej ciałem. Poczuła jak krew opuszcza jej ciało, zabierając ze sobą życie, tylko po to, by znaleźć się w Infibi.

piątek, 1 stycznia 2016

Rozdział 3

Airi przyglądała się sobie w milczeniu. Szatynowe włosy, które zawsze były w nieładzie, postanowiła upiąć w niezgrabnego koka. Usta przejechała bordową pomadką, przez co wydawały się wydatniejsze. Nie była jedynie pewna, czy nie zbyt bardzo. Rzęsy, jak co dzień, delikatnie wytuszowała, w końcu same w sobie były dość długie. Włożyła na siebie biały sweter i obcisłe, ciemne jeansy, które podkreślały jej zgrabne nogi. Cóż, wyglądała przyzwoicie. W każdym razie jak na kogoś, kto po raz pierwszy wybierał się na ognisko. 
Sam został w salonie. Nie zgodził się na zakupy, więc Airi nie naciskała. Sama w gruncie rzeczy nie miała zbyt wiele pieniędzy, ale na zwykłą, przyzwoitą bluzę, zdecydowanie by wystarczyło. Nie chciała zrobić złego wrażenia, tym bardziej, że Lu, Ann i jej znajomi, mieli zobaczyć Sama po raz pierwszy.
Westchnęła. 
Ostatni raz przejrzała się w lustrze, chwyciła za leżący obok czarny plecak, po czym ruszyła na dół. 
Sam siedział dokładnie w tym samym miejscu, w którym go zostawiła. Rozłożył się na kanapie, nogi oparł na stoliku, a w ręku trzymał papierosa. Z niewzruszoną miną oglądał mecz. 
 Dziewczyny będą po nas o szóstej – powiedziała, kierując się w stronę kuchni. Sam podniósł na nią wzrok.
 Jesteś pewna, że to dobry pomysł? – Nadal miał nic nie zdradzający wyraz twarzy. Ciemne oczy zatrzymały się na odwróconej w jego stronę, twarzy Airi.
 Jeśli chcesz poznać nasz świat, to myślę, że tak.
 Chłopak ziewnął, jakby na potwierdzenie tego, jak bardzo, lub nie, go to interesuje. Nie była jednak pewna o co mu chodzi. Chciała mu pomóc, mimo tego, że nie cieszył ją fakt mieszkania z nim pod jednym dachem. Starała się jak mogła, by nie wyczuł jej wrogości, a on, zwyczajnie olewał to co do niego mówiła lub przynajmniej chciał, żeby tak myślała. Jednego była pewna, Lu musiała dowiedzieć się o jego obecności, inaczej życie Airi pozostanie w chaosie, a tego przecież by nie chciała.
 Słuchaj no – zaczęła, kierując się w jego stronę – to mój dom i moje zasady. Albo idziesz ze mną na to cholerne ognisko i zachowujesz się przyzwoicie albo…
Sam gwałtownie podniósł się, wyprostował i stanął dokładnie naprzeciwko Airi, zdecydowanie zbyt blisko. Jego ciemne oczy wbijały się w nią niemal boleśnie. Wykrzywiła twarz z grymasem.
 Albo co? – warknął. Najwyraźniej nie lubił, gdy ktoś mu rozkazywał. – Wyrzucisz mnie? – zaśmiał się histerycznie. Jego głos odbił się echem w jej uszach. 
Znów wyglądał groźnie. Jego twarz przybrała mrocznego wyrazu, a usta ściągnęły się w wąską kreskę. Oddychał szybko, ale miarowo. Airi znów pomyślała o telefonie, który znajdował się niestety za daleko. Cholera, dlaczego nie nosi go przy sobie?
Ojciec nigdy nie pozwoliłby, aby stała jej się krzywda. W to nie wątpiła, ale mógł mylić się co do Sama. Teraz każda komórka jej ciała, krzyczała ,,uciekaj”, a serce niemal podeszło do gardła. Był zły. Mało tego, był wściekły!
 To nie zależy od ciebie – warknął, odsunął się o centymetr, po czym dalej spoglądając na nią ze złością, kontynuował. – Jestem tu z polecenia twojego ojca. Przykro mi, ale tym razem, to nie dotyczy ciebie, księżniczko. Nie możesz mnie wyrzucić.
Airi przez chwilę nie potrafiła się odezwać. Dalej obserwowała jego ruchy. Oddech mu się uspokoił, czoło przestało marszczyć, a usta wygięły w lekkim, szyderczym uśmiechu. Dłońmi przewracał niespokojnie w kieszeniach, ale wzrok, nadal dla Airi palący, utkwiony był w jej szarych oczach.
 Dzień dobry bardzo! Nie wiedziałam, że Airi będzie mieć gościa. Jestem Luize.
Airi wytrzeszczyła oczy. Lu pojawiła się w ciągu sekundy. Stała uśmiechnięta od ucha do ucha, z ręką wyciągniętą ku Samowi. 
Widziała jak jego ciało się napina. Był zdenerwowany.
 Cześć – zaczął niepewnie, uściskają jej wyciągniętą dłoń. — Mów mi Sam.
 Sam to bardzo fajne imię. Chyba hiszpańskie, co? – zaśmiała się, ukazując szereg białych zębów. 
— Nie bardzo. 
Stał nieruchomo. W przeciwieństwie do Lu, w ogóle się nie uśmiechał. Badał w skupieniu jej twarz. Airi widziała jak jego wzrok krąży w okolicy ust i oczu Luzie.
 To znajomy z mojej poprzedniej szkoły. Przyjechał tu, bo – zrobiła krótką przerwę. Nie zdążyła wymyślić powodu jego wizyty. Nie mogła przecież powiedzieć przyjaciółce prawdy i chociaż czuła się z tym fatalnie, musiała ją okłamać.
Lu wpatrywała się w nią zaciekawionym wzrokiem.
 Szukam pracy i pomyślałem, że jak już tu jestem to odwiedzę starą znajomą.
 Airi westchnęła. Chociaż na coś się przydał.
 Świetnie się składa! – Klasnęła w dłonie. – Pewnie Airi powiedziała ci, że Max szuka barmana.
I wtedy to się stało. Lu wspomniała o pracy, jej pracy, pracy Luize i Maxie, ich szefie. Jak miała się teraz z tego wyplątać? Jak oni mieli się z tego wyplątać? Cholerny Sam. 
Spojrzała na niego. Stał nadal w tym samym miejscu, z dłońmi ukrytymi w kieszeniach ciemnych spodni. Ale jego mina przyprawiła Airi o uśmiech. Nic nie rozumiał. Czyżby ojciec go nie wtajemniczył?
 Cóż, prawdę mówiąc, jeszcze nie zdążyłam – odparła.
 W takim razie mogę ci wszystko opowiedzieć. Otóż ja i Airi pracujemy w barze. Jesteśmy super świetnymi kelnerkami. Pensja oczywiście nie jest zbyt wielka, bo chodzimy tam jedynie w weekendy, ale ty pewnie się już nie uczysz, a kogoś takiego właśnie szuka Max! – Zrobiła przerwę, by nabrać powietrza. – Może dostanę premię, za znalezienie pracownika. 
 Lu, nie sądzę, żeby Sam chciał zostać barmanem. Ma większe aspiracje. On chciałby zostać – spojrzała na niego, wyglądał jak detektyw zbity z tropu. Najwyraźniej nie był tym faktem uszczęśliwiony – hydraulikiem.
Poczuła złośliwy wzrok Sama na sobie. Cóż, musieli wybrnąć z tej sytuacji, nawet jeśli ucierpi na tym jego, jeszcze nie wykreowany, wizerunek.
 Właśnie tak – warknął.
 Ah, to taka męska praca – zaczęła Lu. – Bardzo dobrze do ciebie pasuje, ale zanim znajdziesz kogoś, kto by cię przyjął, możesz trochę popracować w barze. To świetna opcja!
 Nie, nie. – Airi w tym momencie znienawidziła Lu. Przynajmniej na chwilę. – On ma manię na punkcie rur. O niczym innym nie myśli, więc na pewno nie zechce bawić się w robienie drinków i obsługiwanie natrętnych pijaków. Prawda, Sam?
Obie na niego spojrzały. Na jego ustach zagościł złośliwy uśmiech. Powoli podniósł wzrok z podłogi i spojrzał na Airi.
 Oczywiście – powiedział, a szatynka momentalnie głośno wypuściła powietrze z ust, na znak ulgi. – Jednak teraz, naprawdę przydadzą mi się pieniądze.
 Genialnie! Zadzwonię dzisiaj do Maxa. Nie cieszysz się, Airi? Będziemy miały super kolegę z pracy. 
Lu była najwyraźniej zadowolona z siebie. Poprawiła idealnie wygładzone włosy, po czym spojrzała na swój nowiutki, czarny zegarek. Airi dopiero teraz dostrzegła jej ubiór. Miała na sobie bordową sukienkę w białe groszki, sięgającą za kolana. Do tego czarny sweter, zapinany na guziki i tego samego koloru, skórzana kurtka. Całość dopełniały wysokie buty.
Cóż, musiała przyznać, że nie był to jej styl i nie sądziła, że będzie jej ciepło, ale wyglądała niczego sobie. Luźna sukienka zdecydowanie ją wyszczuplała.
 Super, bardzo ci dziękuję, Luize. – Ton głosu Sama zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Był miły, dziękczynny, może nawet trochę szarmancki. Czyżby to nowy wizerunek? Airi prychnęła.
 Oczywiście, że nie ma za co! Mam tylko nadzieję, że dostanę tę podwyżkę. Przydałaby mi się nowa para butów. – Na dowód swoich słów, uniosła stopę do góry, ukazując lekko wytartą podeszwę. – Jak myślisz, Airi?
 Myślę, że nic z tego. 
Luize po raz kolejny spojrzała na zegarek. Jej długie, mocno wytuszowane rzęsy niemal sięgały jego blaszki, kiedy podstawiła go sobie jak najbliżej oczu. Potrzeba noszenia okularów była mniejsza niż atrakcyjny wygląd. Twierdziła, że nosząc je, nie da się być nawet ładnym, a co dopiero poderwać chłopaka! 
 Ann mnie zabije! Matko, czeka na nas w aucie od dziesięciu minut! – Pokręciła oczami, zarzucając torebkę na ramię. – No cóż, w takim razie powiem jej, że nie jedziesz, Airi. 
 A nie jadę? – spytała, wytrzeszczając oczy. Lu pokiwała w jej stronę palcem.
 Zero dobrego wychowania! Przecież masz gościa! Specjalnie wpadł, żeby cię odwiedzić, a ty chcesz go zostawić? – mówiła jak zwykle nade szybko. Airi musiała się skupić, żeby wyłapać pojedyncze słowa. – Pa Sam! Cześć, Airi! Do zobaczenia jutro w barze. – Ruszyła w stronę wyjścia bardzo żwawym kokiem. Jej sukienka mocno podskakiwała wraz z długimi, blond włosami. – Ann mnie zabije – szepnęła pod nosem, po czym Airi widziała już tylko zamykające się drzwi.
Spojrzała w miejsce, w którym sekundę temu stał Sam. Nie było go. 
Rozejrzała się po salonie. Niedopałek papierosa nadal tlił się w popielniczce. Nie mógł pójść daleko. 
Zrezygnowana usiadła na kanapie. Gdziekolwiek poszedł, to zaraz wróci. Nie zostawiłby przecież odpalonego papierosa. Włączyła pierwszy lepszy kanał w telewizorze, na którym leciał mecz. Być może to go przyciągnie, pomyślała, po czym zrezygnowana oparła głowę o zagłówek kanapy i usnęła.


Stał na środku dość dużego rynku, a mrok otulał jego patyczkowatą sylwetkę. Słyszał jak nagie drzewa uginają się pod wpływem wiatru. Panowała głęboka cisza, jakby całe miasto ułożyło się już do snu. Rozglądał się dookoła. Dobrze znał to miejsce, a przynajmniej tak mu się wydawało. Teraz, kiedy zgasły wszystkie latarnie, a mrok zabierał nawet jego oddech, wszystko wydawało się nieznajome. Czarne myśli chowały się w zakamarkach jego umysłu, powodując, że chude nogi zaczęły się trząść. Skostniałe dłonie, schowane pod rękawami długiego, czarnego płaszcza, wydawały się jakby pulsować. Z zimna, czy ze strachu?
Starał się wsłuchać w ten mrok. Poznać go, oswoić. Przygarnąć do swojego serca. Sprawić, że wszystko znów stanie się znajome i piękne. Ale nie potrafił. 
Stał nadal w tym samym miejscu. Mimo upływającego czasu, oczy nie były w stanie przyzwyczaić się do ciemności. Coś musiało wisieć w powietrzu. Coś albo ktoś. 
Teraz Infibi wyglądało na przyczajone, jakby badało każdego swojego mieszkańca. Jakby sprawdzało, co czyha w jego ciemnościach. Ale dlaczego?
Poczuł na ustach gorzki smak. Powoli oblizał je, a twarz wygięła mu się z niezadowolenia. To była mgła. Utkana, gęsta, niczym mleko. Zaplanowana.
Coś się poruszyło, ale nie był to on. 
Chciał westchnąć, lecz się powstrzymał. Nie mógł zdradzić swojej obecności. Pragnął uciekać, ale w którą stronę? 
Wytężył umysł, przypominając sobie piękne Infibi, oblane ciepłymi promieniami słońca. Dzieci grające w piłkę w tym samym miejscu, w którym on teraz stoi. Małego psa biegnącego w stronę lasu.
Las! To było to! Tylko kilka kroków, kilka kroków i będzie bezpieczny.
Odruchowo dotknął dłonią noża, zwisającego koło jego bioder. Teraz albo nigdy.
Ruszył się. Był to lekki, bardzo płynny, ale nie za szybki, krok. Postawił stopę na ziemi niemal bezszelestnie. Odczekał chwilę. Nie usłyszał żadnego dźwięku. 
Postawił kolejny. Tym razem szybszy. 
Według obliczeń, do lasu pozostało mu ich około piętnastu. Wykonał kolejny krok. Znów poczekał na reakcję kogoś, kto czaił się w pobliżu, ale znów żadnej nie było. Kolejny krok, tym razem dłuższy. Jeszcze jeden i następny. 
Tym razem coś zaszeleściło, nie był niestety pewny, gdzie. Pamiętał, że tu, w jedynym miejscu w całym Infibi, głosy niosły się potężnym echem. Oddychał powoli, miarowo, żeby nie musieć zaczerpnąć większego wdechu, wtedy mógłby zdradzić swoją obecność.
Nasłuchiwał.
Ciało oblało się zimnym potem, usta drżały, tak samo jak dłonie i ręce. Czuł na czole krople potu. Myśl. Myśl. Myśl.
Powoli zaczął kucać. Jeżeli ten ktoś już wie o jego obecności, nic innego nie może zrobić. Musi nakierować go na zły trop. 
Pomyślał jeszcze raz o skąpanym w letnim słońcu, mieście. O kamienicach, równo poustawianych wokół siebie. O wysokich, stromych dachach, barierkach, niestabilnych balkonach. Bingo!
Bezszelestnie przesuwał opuszkami palców po ziemi. Chwycił w dłoń kamień. Nie, ten był zbyt duży. Powoli go odłożył. Chwycił kolejnego. Mały, centymetrowy, chropowaty. Idealny. 
Wstał. Przez chwilę znów nasłuchiwał. Ziemia szurnęła komuś pod nogami. Nie jego nogami.
Bez zastanowienia rzucił nim w przeciwnym kierunku. Coś w oddali delikatnie, niemal niesłyszalnie, szurnęło po betonie. Trafił w kamienicę. 
Ktoś porwał się na równe nogi i zaczął bieg. Słyszał jak jego buty ocierają się o wilgną ziemię. 
Postawił kolejny krok. Jeszcze jeden. Tym razem nie zatrzymywał się by wysłuchać. 
Coś strzeliło tuż obok niego. Niemożliwe! To gałąź. Gałąź strzeliła pod jego stopami. Zatrzymał się. 
Znów nic nie słyszał. Nawet oddech jakby spowolnił. Stał się bezgłośny, bezszelestny. 
Postawił następny krok. Później dwa szybkie. Coś drgnęła w powietrzu. Poczuł silny ból w ręce. Nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Dotknął ręki. Wsadził palec w ranę. Głęboka. 
Rzucił się do biegu. Nie myślał już o zachowaniu ciszy. Chciał przeżyć. Miał żonę, dwójkę dzieci. Niczego innego tak nie pragnął. 
Coś strzeliło, ale już tego nie usłyszał. Jego głowa wykrzywiła się w nienaturalny sposób. 
Umarł.


Niech się niesie ta cicha
Pieśń
Niech utuli twoje serce
Do snu
Niech płonie ogień 
Twej duszy
Bo jestem tu

Jestem tu
Pieśnią twego serca
Ogniem twojej duszy
Rytmem twego ciała

Nie płacz
Zabiorę cię nad przepaść
I po cichu zepchnę
Bo

Jestem śmiercią






Myślę, że poruszyłam waszą wyobraźnię jeszcze bardziej, jeśli chodzi o ,,drugi świat". :)
Korzystając z okazji....
Nie wiem czego mogę życzyć sobie i Wam. Może wytrwałości, siły, żeby walczyć, ogromu miłości, bo zdecydowanie się przyda. Może jeszcze odrobiny radości i optymizmu i dużo chwil refleksji.
No i zdrowia. Wszystkie inne problemy dadzą się rozwiązać. 
Wszystkiego dobrego! :)
Chciałabym was również zaprosić na coś lżejszego. Przynajmniej tak mi się wydaję.



,,Upadłam – jakoby to dziwnie nie zabrzmiało.
Stałam się jedną z nich. Zwykłą, prostą osobą, z olbrzymim sercem łatwym do złamania. Przynajmniej tak o nich mówili, o ludziach. O postaciach niespotykanie delikatnych i kruchych. O osobach niewinnych, w każdym tego słowa znaczeniu.
Idealnych.
Spragnionych miłości."



poniedziałek, 14 grudnia 2015

Rozdział 2.2

 Airi! – Usłyszała za sobą cichy szept Luize. Niechętnie odwróciła głowę, by móc na nią spojrzeć. 
Lu wyglądała jak zwykle tak samo, może z wyjątkiem tego, że tym razem rozpuściła długie, gęste włosy, przez co jej twarz wydawała się dużo szczuplejsza. Rzęsy delikatnie wytuszowała, a usta przejechała ulubionym, malinowym błyszczykiem. Z ołówkiem za uchem wyglądała co najmniej zabawnie. Do tego szara, sportowa bluza i czarne spodnie, których teraz Airi nie widziała, bo Lu niemalże leżała na ławce. 
 Dzisiaj ognisko – szepnęła, wykrzywiając usta w promiennym uśmiechu. No tak, to było coś, o czym Airi zdążyła już dawno zapomnieć. Teraz każde rzeczy niezwiązane z Samem, spływały na drugi plan. Westchnęła.
Pani Smith głośną odchrząknęła, starając się zwrócić uwagę uczniów. Była wysoką kobietą, nie chudą, nie grubą, po prostu o przeciętnej sylwetce. Brązowe włosy z niesfornymi przebłyskami siwizny, związywała zawsze z koński ogon, a wystające pasma zakładała za uszy. Airi lubiła jej sposób bycia jako nauczyciela. Mówiła donośnie, ale ciepło. Sam wyraz twarzy pani Smith, przyprawiał o szacunek. Do tego bardzo dobrze potrafiła zainteresować ucznia lekcją, bo w końcu historia była ciekawym przedmiotem. Teraz stała wyprostowana, z ręką uniesioną wysoko w górze i ze wskaźnikiem przyciśniętym do mapy. Patrzyła wprost na Luize.
 Lui – zaczęła ­– chcesz poprowadzić za mnie lekcje? – Blondynka pokiwała przecząco głową, po czym podniosła ociężałą głowę z ławki. Uśmiechnęła się szeroko, raczej mniej niż bardziej sympatycznie.
Airi westchnęła. Luize była naprawdę zabawną, wiecznie uśmiechniętą osobą. Miała dużo atutów, zwłaszcza pod względem charakteru i nie było w całej szkole osoby, którą uważałaby za wroga, ale nauka... Cóż, zdecydowanie nie była jej mocną stroną. Airi często tłumaczyła jej zadania z matematyki czy fizyki, jednak nigdy nie kończyło się to dobrze. Lu po prostu nie potrafiła się skoncentrować. 
Pani Smith konturowała, a myśli Airi powędrowały znów w zupełnie innym kierunku. 
Kilka chwil później na jej ławce wylądowała zwinięta karteczka. Niechętnie ją rozłożyła, a jej oczom ukazało się staranne pismo Luize: ,,Dzisiaj zabieram cię na prawdziwą imprezę”.

Airi powoli szła w kierunku golfa. Pogoda się poprawiła. Zza chmur zaczęło wyłaniać się słońce, a tłum nastolatków wesoło opowiadał sobie o planach na weekend. Ona zdecydowanie nie należała do tej grupy.
 Będzie super, zobaczysz! – trajkotała podekscytowana Lu.
 Nie jestem pewna, czy chcę tam iść. 
Luize przystanęła, oblewając surowym wzrokiem szatynkę. Skrzyżowała ręce na piersiach i teatralnie tupnęła nogą.
 Obiecałaś! – krzyknęła, niczym małe dziecko w sklepie z zabawkami. – Nie tylko mi, ale też Anne.
 A widzisz ją tu gdzieś? Miała przecież przenieść się do naszego technikum.
Blondynka westchnęła, wyjęła z torby klucze od samochodu i ruszyła w jego stronę. Golf stał zaparkowany na dwóch miejscach, przednimi kołami zahaczając o krawężnik. Luize nigdy nie była dobrym kierowcą, ale Airi myślała, że w końcu nabierze wprawy. Cóż, myliła się.
 Ann będzie się tutaj uczyła dopiero od przyszłego semestru – powiedziała, otwierając drzwi auta. Usadowiła się wychodnie i zapięła pasy. – Na co czekasz?
Airi zastanawiała się czy to dobry pomysł, żeby Lu odwoziła ją do domu. Co prawda liczyła na to, że Sama nie ma albo przynajmniej siedzi w domu, ale gdyby przypadkiem zechciała wejść, żeby skorzystać z toalety… 
 Przejdę się.                   
Luize wytrzeszczyła oczy, a później wybuchła śmiechem. 
 Ten żart ci wyszedł.
— Naprawdę. Dzisiaj mam ochotę na długi spacer. – Starając się brzmieć przekonująco, uśmiechnęła się delikatnie. Lu wzruszyła ramionami.
 Jak chcesz. Przyjadę po ciebie o szóstej – powiedziała zamykając drzwi. Chwilę później Airi patrzyła jak czarny golf znika z jej pola widzenia, więc ruszyła w jego kierunku.
Mimo, iż przez ostatnie dni było naprawdę zimno, dzisiejszego dnia ciepłe promienie ogrzewały jej bladą twarz, a lekkie podmuchy wiatru rozwiewały włosy. Idąc żywym, ale niezbyt szybkim krokiem, Airi starała się oczyścić umysł. Minęła knajpkę ,,Pod martwą flądrą”, największe osiedle, które wcale nie było duże, małe jezioro, a w oddali widziała rozciągający się zadbany park. Miasto samo w sobie miało jakiś urok, którego Airi nie była w stanie opisać czy zwyczajnie ubrać w słowa. Teraz, kiedy szarą pogodę zastąpiła złota jesień, szło jej się zdecydowanie lepiej. Mogła podziwiać zieleń roztaczającą się dookoła, piękne, błękitne niebo i napawać zapachem świeżo skoszonej trawy.
Mimo, że mieszkała parę kilometrów od szkoły, drogę pokonała zaledwie w kilkadziesiąt minut. Nim się spostrzegła stała już przed drzwiami własnego domu. Odetchnęła głośno, wdychając ostatnie powiewy świeżego powietrza.
W mieszkaniu od razu uderzył ją znajomy zapach świeczki i smród dymu papierosowego. Odłożyła różową kurtkę na wieszak, ściągnęła obłocone buty, po czym szybkim krokiem skierowała się w stronę salonu. Sam siedział na kanapie konsumując tosty. W świetle dziennym jego rysy twarzy się rozluźniły. Teraz wcale nie wyglądał groźnie. Jego krótkie, ciemne włosy pozostały w nieładzie, a koszulka, zresztą wczorajsza, była wygnieciona.
 Cześć – powitała go mniej sarkastycznie niż mogłaby pomyśleć. Sam momentalnie odwrócił się jej stronę i oblał dość miłym, jak na niego, uśmiechem.
 Zrobiłem ci tosty ­– powiedział, wskazując ręką w stronę kuchni. Airi ruszyła we wskazaną przez niego stronę. Dzisiaj była wyjątkowo głodna, tym bardziej, że nie zdążyła zjeść śniadania.
Spojrzała na chleb, lekko przypieczony i ser obklejony dookoła. Westchnęła, wzięła talerz, po czym zajęła miejsce obok Sama.
 Dzięki ­­– zaczęła, biorąc do ust tosta. Był już zimny, lecz Airi nie miała w zwyczaju wybrzydzać. – Wiesz już coś?
Sam wyjął z kieszeni papierosa, odpalił, po czym zaciągnął się dymem głęboko. Airi spojrzała na niego jak na normalnego człowieka, choć wcale nim nie był. Miał ostre rysy twarzy, trójkątny nos i długie rzęsy okalające brązowe oczy. Do tego mięśnie, które przebijały się przez obcisłą, szarą koszulkę. Był wysportowany, cóż, jak każdy chłopak w drugim świecie.
 Na razie tylko się rozglądałem. Chodziłem po ulicach i starałem się wbić w ludzkie życie. – Oparł się o brzeg kanapy, tak, by być naprzeciwko Airi. Przez chwilę ją dokładnie obserwował. Widziała jak jego wzrok przechodzi od czubka jej włosów po niebieskie skarpety, które miała na sobie. ­­– Jedz, bo ostygnie.
Airi spojrzała na talerz, który miała przed sobą.
 Już są zimne – odparła, po czym odłożyła tosty na stolik. – Jeśli chcesz mogę pokazać ci jak się tu żyje.
Przez chwilę zastanawiała się po co to powiedziała. Może chciała, żeby dowiedział się wszystkiego jak najszybciej i w końcu zostawił ją samą albo może zwyczajnie brakowało jej towarzystwa. Pomyślała o Lu i ognisku, na którym tak jej zależało.
Sam zgasił niedopałek papierosa.
 Myślę, że ludzie wcale tak bardzo się od nas nie różnią ­– zaczął. ­– Może oprócz tego, że są zupełnie beztroscy.
 Dlaczego?
 My musimy martwić się o każdy dzień. A wy – powiedział, chociaż przez moment Airi czuła zawahanie w jego głosie ­– przepraszam, nie powinien.
Spojrzała na niego zamglonym wzrokiem. Nie do końca wiedziała o co mu chodzi.
 Jeżeli chodzi ci o ten świat. Cóż ­– zaczęła, poprawiając się niezgrabnie na kanapie – myślę, że bardziej należę do tego. Tutaj spędziłam osiemnaście lat, a tam zaledwie parę dni.
 Rozumiem – odparł, zmierzwił ręką włosy, a jego twarz momentalnie nabrała zwykłego, stonowanego wyrazu. – To jak będzie? ­– spytał. – Pokażesz mi twój świat?
Airi zaśmiała się w duchu, po czym z lekkim uśmiechem spojrzała na Sama.
 Idziemy dzisiaj na ognisko.
Chłopak wytrzeszczył oczy. Jego mina w tamtym momencie mówiła więcej niż tysiąc słów.
 Wiesz, dziewczyny, alkohol i te sprawy. ­Ale najpierw – zaczęła, dokładnie przyglądając się jego minie – będziesz musiał skołować sobie jakieś lepsze ciuchy.
Sam wykrzywił usta, spojrzał na swoją szarą koszulkę i czarne jeansy, a potem dodał lekko zirytowanym głosem:
 Co jest z nimi nie tak?



Jestem z drugą częścią i chciałabym żebyście wyrazili swoją opinię odnośnie długości rozdziałów oraz ich częstotliwości.
Pozdrawiam was serdecznie. :)

Obserwatorzy